Dzień szybko minął. Magda wróciła wieczorem, gdy Julian już był gotowy do spania. Widać, że się wyszalał, bo szybko się położył i nie było problemu z wyciszeniem. Pogadaliśmy jeszcze chwilę w trójkę i już mieliśmy wychodzić, kiedy Julek zapytał, czy Krzyś może jeszcze chwilę zostać. Oczywiście zostałem. Przytulił się do mnie i powiedział mi do ucha „Wielkie dzięki za czołg. To jest najlepszy czołg, jaki teraz mam.”.
Wiecie co? No złapał mnie za serce. Ta chwila była cudowna. Niepowtarzalna i trudna do opisania. Mieliście pewnie nie raz coś takiego?
Wróciłem do Magdy i przegadaliśmy całą sytuację. Zrozumiałem, że budowałem ten czołg dla niego, ale miałem określoną wizję, jak on będzie się nim bawił, jak będzie uczestniczył w budowie, jak będzie za niego dziękował i kiedy. Założyłem to wszystko, bowiem tak na chłopski rozum – a taki przecież mam – tak się robi. Tak to działa, tym bardziej w rodzinie. Okazuje się, że nie do końca.
Przypomniałem sobie od czego wszystko się zaczęło. Julek potrzebował czołgów do walki, która trwała. Mogłem domyślić się, że czołg nie będzie wystawką za szkłem i że będzie brał czynny udział w walkach. Kolejne założenie, że Julek wkręci się w budowę i będzie czerpał z niej taką samą frajdę, jak ja… Julek znajduje przyjemność w zabawie, używaniu wszystkiego i nie odczuł budowy czołgu. Tym się różnimy. Czy to źle? Nie – inaczej. I to jest piękne. W pewnym sensie możemy pomagać sobie nawzajem. Ja buduję coś, co służy komuś innemu. Kiedy to wszystko zrozumiałem, poczułem się o wiele lepiej.